KS. PRAŁAT JANUARY HORWATH

 Ksiądz prałat January Horwath

 

         “Alteri vivas oportet, si vis tibi vivere”- musisz żyć dla innych, jeśli chcesz żyć z pożytkiem dla siebie. Te słowa starożytnego filozofa – Seneki - aktualne są w każdej epoce, również współcześnie. Człowiek ma do zrealizowania w życiu jakieś zadania. Niektórzy nazywają to misją. Zresztą biblijna przypowieść o talentach uświadamia, że każdy je otrzymał i nie może ich zmarnować lecz powinien je pomnażać. Szczególną rolę do spełnienia mają kapłani, którzy zostali powołani do służby Bogu poprzez swoje pasterzowanie ludziom. Powołanie jest zatem Bożym planem na życie człowieka. Jak ten Boży plan realizował ksiądz prałat January Horwath, wieloletni proboszcz Parafii Wrocanka?

         Urodził się w 1925 roku w Radomyślu nad Sanem. Od 1945 do 1950 roku odbywał studia teologiczne, najpierw w Brzozowie, następnie w Przemyślu. Kapłaństwo przyjął, gdy miał 25 lat z rąk biskupa Franciszka Bardy. I tak rozpoczęło się jego pasterzowanie, najpierw jako wikariusz w Iwoniczu, następnie w Słocinie, Izdebkach oraz probostwo w Łubnem Opace. Do Wrocanki przybył w 1958 roku. Od samego początku był proboszczem tej parafii aż do roku 2000. 62 lata kapłaństwa, w tym 54 lata upłynęło we Wrocance.

 

Jako nauczyciel- katecheta w szkole we Wrocance.

         Wspominam księdza prałata, jako niezwykle oddanego dzieciom nauczyciela. Przychodził do pracy zawsze z wielką teczką, ponieważ na lekcję miał przygotowane różne materiały. Katecheza była dla niego chwilą, której nie można było zmarnować. Był to czas dla Boga, którego on miał ofiarować dzieciom. Do historii przeszła słynna lekcja religii, którą prowadził podczas wizytacji ks. arcybiskupa Józefa Michalika. Czekaliśmy wtedy w pokoju nauczycielskim na koniec tych zajęć długo. Nawet bardzo długo. Chcieliśmy, aby wszystko księdzu prałatowi poszło dobrze podczas wizytacji. Po zakończonej lekcji ksiądz arcybiskup wyszedł mocno zdziwiony, że można z takim oddaniem prowadzić zajęcia, że aż traci się poczucie upływu czasu i nie słyszy się dzwonka na przerwę.

         Ksiądz January nie bagatelizował problemów wychowawczych. Gdy ktoś zachowywał się na lekcjach źle, długo pouczał winowajcę. Tak długo, że zapadało to do głowy mocno. Bywało, że gdy klasa przesadziła w swoich wybrykach, denerwował się  więc potem wszyscy chodzili do niego i przepraszali za swoje zachowanie. Katecheza była dla niego ważna i nie lubił, kiedy przepadała. Denerwował się wtedy, że nie wywiązał się ze swoich obowiązków, jak należy. Bolało go to, że nie może tej lekcji przeprowadzić zgodnie z planem. Często chciał ją odpracowywać, jeśli to było możliwe. Najwięcej uwagi przywiązywał do przygotowania dzieci do sakramentu I Komunii świętej i młodzieży do bierzmowania. Trwało to długo i było to solidne przygotowanie. Niektórzy uważali, że przesadza. Pytał dzieci i młodzież tak długo i dokładnie, że wszyscy musieli wyuczyć się zadanego katechizmu. Łącznie z rodzicami.

         W szkole zawsze był uśmiechnięty. Żartował z dziećmi na różne tematy. W pokoju nauczycielskim w czasie przerw lubił rozmawiać z nauczycielami. Wsłuchiwał się w problemy wychowawcze i często podpowiadał, jakie rozwiązanie będzie najlepsze. Brał udział we wszystkich  posiedzeniach Rady Pedagogicznej. Nie chciał nic stracić z tego, co wiązało się z wychowywaniem młodego pokolenia. To on, jako jeden z pierwszych podpowiedział, że Stanisława Grella powinna być patronką naszej szkoły.

Jako kapłan.

         Mieszkańcy Wrocanki postrzegali ks. Januarego jako gorliwego kapłana. Bywało nieraz, że nawet złościli się z powodu jego gorliwości. Był bowiem bardzo wymagający wobec parafian i wobec siebie. Nie ma chyba we Wrocance osoby, która nie pamięta jego homilii. Były długie i czasami wskazywane parafianom błędy denerwowały ich. Gdy kazanie się przeciągało, niektórzy w ostatnich ławkach sygnalizowali, że już powinien kończyć. Denerwował się wtedy. Często mówił, że on i tak krótko mówi, bowiem kiedy wraca do domu po Pasterce, to w telewizji widzi, że Ojciec święty jeszcze nie skończył. Ale teraz z perspektywy czasu ocenia się to jako jego ogromne oddanie ludziom i Bogu. Zresztą widać było, że to jego kapłaństwo zaowocowało. Choćby w tym, że tak wielu kapłanów wroceńskich wychował. Słyniemy jako miejscowość z tego.

         To jego kapłaństwo nieodłącznie związane jest ze świątyniami, które pozostawił. Stary, drewniany kościół, remontowany w latach 70, był jego oczkiem w głowie. Powstał prawie na nowo. W czasie kapitalnego remontu ksiądz prałat poświęcał się ogromnie. Nie tylko fizycznie ale i duchowo. Nie było łatwo w socjalistycznym państwie tworzyć kościół-  ten materialny a przede wszystkim duchowy. Nowa świątynia, konsekrowana  w 2000 roku jest świadectwem jego miłości do Boga i Maryi, którą nazywał Oblubienicą Ducha Świętego. Tak ją ukochał, że od chwili budowy wdrożył parafian do codziennego odmawiania różańca przed Mszą świętą. Kiedy był już chory, parafianie nadal odmawiali różaniec. Trwa to do dziś. Każdego dnia.

         Ksiądz prałat był jednym z pierwszych kapłanów, którzy propagowali oazowy Ruch Światło Życie. Dom katechetyczny, który powstał dzięki niemu, był miejscem dla grup oazowych przyjeżdżających z różnych miejsc. Pamiętam Msze święte, podczas których tętnił śpiew młodzieży przy dźwiękach gitar. Pamiętam nawet to, jak młodzież oazowa pomagała niektórym gospodarzom w pracach polowych. Ksiądz prałat znany był także jako orędownik trzeźwości. Walczył z pijaństwem w różny sposób. Rozmawiał, prosił, nawet chodził w te miejsca, gdzie publicznie nadużywano alkoholu. Nie wszystkim to pasowało. Ale taki już był. Był przekonany, że jest to jego obowiązek, aby w trzeźwości wychowywać młode pokolenie i ratować tych,  którzy zagubili sens życia.  W piątki pościł. Tylko chleb i woda. Zresztą ciastka i słodycze mówił, że są nie dla niego. Kiedy podczas imienin częstowaliśmy go w pokoju nauczycielskim kawałkiem ciastka, uśmiechał się i mówił, że to dla pięknych pań.

         Był kapłanem, który pozostawił dla parafii świątynię  materialną i duchową.

 

Jako człowiek.

         Ks. January Horwath dostrzegał innych, zwłaszcza tych, którzy są w potrzebie. Pochylał się nad problemami ubogich, wspierał ich, doradzał. Najważniejsza  dla niego była praca. Dane mu było żyć w czasach, kiedy praca na roli dużo znaczyła. Zresztą prawie wszyscy wtedy uprawiali ziemię i prawie wszystkim się to opłacało. On także pracował. Nieraz było go widać z kosą na ramieniu i z banieczką w ręce, w której niósł coś do picia. Szedł w pole do koszenia zboża albo trawy. Gospodarka, którą trzeba było utrzymać, wymagała tego. To były inne czasy. Rola była ważna w życiu każdego gospodarza. On był jednym z pierwszych gospodarzy we wsi, bo pola było dużo. Musiał pogodzić obowiązki kapłańskie, budowę kościoła z pracą na gospodarce.

         Był człowiekiem uczynnym. Znam osoby, które przychodziły do niego z prośbą, żeby je podwiózł samochodem do lekarza. Nie odmawiał. W swoim „maluchu” woził wszystko. Przednie siedzenie było wyjęte, aby zmieściły się przewożone towary, kiedy robił zakupy czy to na budowę, czy do domu. Wcześniej miał motor więc trudno mu było nim coś przewozić.

         Wszystkiego musiał doglądnąć sam, zwłaszcza podczas budowy kościoła. Uparty był ogromnie. Jak coś sobie zaplanował po swojemu, trudno było go przekonać. Bywało, że spierał się z członkami Komitetu Budowy Kościoła w jakiejś kwestii budowlanej. Miał swoją wizję wszystkiego więc denerwował się, gdy ktoś ją zmieniał. Odchodził zły, gdy coś nie szło po jego myśli, a potem wracał do mężczyzn i próbował przeforsować swój pomysł. Widać było, że wszystko, co robi, robi z pasją. Żył tym. Sam chwytał za łopatę i młotek, żeby robota szła. Mówił, że we wszystkim pomaga mu Święty Józef. Jego przywiązanie do parafii było ogromne, a skromność jeszcze większa. Nigdy nie chciał, aby go wychwalano. Nawet po śmierci. Taka była jego wola testamentowa. Z tego artykułu na pewno też nie byłby zadowolony. Jedno jest pewne- nie zmarnował tych 54 lat pobytu w naszej parafii. Mieszkańcy Wrocanki nie zapomną go nigdy, bo ziemskie zadania wypełnił dobrze.

 

                                                                                                                                          M. B.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.